|
Nawigacja |
|
|
Milno na Podolu Najnowszy użytkownik:
Karolinaserdecznie witamy.
Zarejestrowanych Użytkowników: 159 Nieaktywowany Użytkownik: 0
Użytkownicy Online:
Gości Online: 12
Twój numer IP to: 44.200.94.150
Artykuły | 331 |
Foto Albumy | 67 |
Zdjęcia w Albumach | 1883 |
Wątki na Forum | 47 |
Posty na Forum | 133 |
Komentarzy | 548 |
|
|
|
|
|
|
Logowanie |
|
|
Zagłosuj na nas |
|
|
|
cz.09 - Lata bezprawia, mordu i pożogi (2) |
|
|
Adolf Głowacki: "Milno - Gontowa. Informacje zebrane od ludzi starszych - urodzonych na Podolu, wybrane z opracowań historycznych i odtworzone z pamięci". Szczecin 2009 Część 9.
LATA BEZPRAWIA, MORDU I POŻOGI (2)
Milno i Gontowa nie zostały zaatakowane w czasie okupacji niemieckiej. Jak na ironię chronił nas okupant. Niemcy z placówek granicznych nie pozostawiali Ukraińcom złudzeń, że w razie napadu otworzą ogień.
Przełom lat 1943/44 niósł nadzieję i lęk. Nadzieję na wyzwolenie z niewoli hitlerowskiej, likwidację banderowców, spokojne noce i normalne życie. Natomiast lęk przed władzą sowiecka, poznaną z jak najgorszej strony w latach 1939 - 41.
Front szybko się zbliżał. Niemcy robili się nerwowi i w pośpiechu budowali umocnienia na Kułajowej, gontowieckich górach i okolicznych wzniesieniach. Do robót gnali miejscową ludność.
5 lub 6 lutego, Tadeusz Bieniaszewski 31K, odwoził Niemca z placówki granicznej na jakieś wesele na Blichu. Później okazało się, że pojechał w kierunku Zborowa. Pod Olejowem Niemiec zastrzelił go, zwalił do rowu i pojechał dalej. U jakiegoś Ukraińca zostawił konie i kazał mu swoim zaprzęgiem odwieźć się na stację do Zborowa. Niemcy twierdzili, że był to dezerter. Wystraszył się zbliżających Rosjan. Być może bał się, że Tadek po powrocie powiadomi dowódcę. Chciał opóźnić pościg. Tadka przywieziono do Złoziec na komędę w poniedziałek. Miał trzy rany postrzałowe. Pogrzeb we środę 9 lutego, zamienił się w wielką manifestację ludności wioski. Kondukt pogrzebowy miał długość ponad pół kilometra. Chłopak zakończył życie w wieku 20 lat.
W niedzielę 5 marca 1944 roku, do wioski wkraczają ukraińskie oddziały SS Galizien, celem obsadzenia umocnień przygotowanych na Kułajowej Górze. Mieliśmy już wówczas spore rozeznanie o mordowaniu przez te oddziały ludności polskiej. Wiedzieliśmy między innymi o masakrze w Podkamieniu i Palikrowach. Wytwarza się więc stan lęku i napięcia.
U Czyrwińskich 62, rozlokowała się kuchnia. Grupka dziewcząt idących na nieszpory, zatrzymała się przy kotle. Ja z chłopakami też przystanęliśmy na chwilę. W trakcie pozornie swobodnej rozmowy, jedna z dziewcząt zapytała: "Co przyjechaliście nas wyrżnąć"? Kucharz mieszający w kotle duża kopyścią odpowiedział: "Ja jeszcze nikogo nie zarżnąłem", a stojący tam inni żołnierze wybuchnęli śmiechem.
O świcie z niedzieli na poniedziałek, niespodziewanie, Niemcy i Ukraińcy w popłochu opuszczają wieś. 6 marca cisza przed burzą. Wszyscy są przekonani, że banda była w zmowie z wojskiem i może zaatakować. Przyjeżdża Gontowa. Ludzie szybko kopią schrony. Mężczyźni wyciągają ze schowków nieliczną broń, wyznaczają placówki i przygotowują się do obrony. Jest ogólny niepokój. Pod wieczór z kierunki wsi Basztki, dolatuje terkot karabinów maszynowych, wybuchy granatów, a nawet przytłumione hurra. Byłem w tym czasie na Klińkowej Górze. Stojący tam mężczyźni zastanawiali się, kto z kim walczy, skoro Niemcy już się wycofali.
O zmroku, ku naszemu zaskoczeniu, wpada do wioski patrol rosyjski. Ruky w wierch! Wy kto? Polacy. Charaszo, dawaj zakurim. Przy dymkach ze skrętów wszystko się wyjaśniło. Czołówka wojsk rosyjskich natknęła się pod Baszukami, na duże zgrupowanie banderowców. Była to banda, która razem z wojskiem, miała wymordować Polaków w Milnie i Gontowie.
Wywiązała się walka w której sporo bandytów padło, a resztę Rosjanie pognali na Sybir. Zrozumiała stała się też nagła ucieczka mundurowych - bali się okrążenia.
Tym razem witaliśmy oddziały rosyjskie jako wybawicieli. We wsi się zakotłowało. We wszystkich domach kwaterowało wojsko. Jedne oddziały wyruszały na front koło Załoziec, inne wracały na odpoczynek. Ruch był duży, ale nareszcie mieliśmy spokojne noce. Banda zapadła się pod ziemię.
7 kwietnia 1944 roku, mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat, zabrano na wojnę.
Gdy front przesunął się za Trościaniec, dużo ludzi z tej i innych wsi, ewakuowano do Milna. W maju wioski ze względu na bliskość frontu, razem z nimi, zostały ewakuowane na wschód. W Bukowinie rozlokował się sztab z generałem. Ludność została rozmieszczona w Zarudeczku, Szymkowcach, Reszniówce i innych okolicznych wioskach. Jechaliśmy przez Kobylię, Bolizuby i Kołodno. W ukraińskich wioskach widzieliśmy spalone lub zdewastowane puste zagrody polskie, a Kołodno była jednym wielkim pogorzeliskiem. Zgliszcza częściowo przesłaniały już chwasty. Gdzie niegdzie, po podwórzach kręciły się pojedyncze osoby. Może cudem ocaleni, a może jacyś krewni lub znajomi, oglądali nieme świadectwo barbarzyństwa herosów UPA. Na jednym z podwórek, na studni paliła się świeczka, na innym z kolei, ktoś zapalił na rumowisku budynku mieszkalnego. W tym czasie, zamordowanych grzebano na miejscu Mogiłami były też ruiny i studnie. Sterczące wszędzie kominy, przypominały wyciągnięte w górę ręce, wołające o pomstę do nieba. Robiło to przygnębiające wrażenie. Wierzyć się nie chciało, że człowiek może się posunąć do takiego barbarzyństwa. Wszędzie zalegała martwa cisza. My też przejechaliśmy przez wioskę w milczeniu, tylko poruszające się wargi mamy i babci wskazywały, że modlą się za tych, którzy tu przed rokiem, w mękach opuścili ten świat.
W Szymkowcach we wszystkich lasach stało wojsko. We wsi co rusz wyłapywano ukrytych banderowców i wysyłano na wschód. Kryjówki wypatrywali i wskazywali Polacy.
Z ewakuacji wróciliśmy tuż przed żniwami, gdy front przesunął się na zachód.
Władze rosyjskie od razu, tak jak w 1939 roku, wyznaczyły wysokie obowiązkowe dostawy produktów rolnych. Za nie wywiązanie, groziła zsyłka i łagier.
Żniwa, podorywki, wykopki i jesienne siewy, przebiegały względnie spokojnie, choć mozolnie, niezbyt sprawnie i wolno. Nie było mężczyzn. Kobiety i podrostki szarpały się z nieposłusznymi końmi, pługami i kosami. Często, gęsto, roboty polowe krasiły siarczyste przekleństwa. Nieliczni mężczyźni jak mogli pomagali, a przede wszystkim uspakajali gorące niewieście temperamenty i służyli radą.
Nieliczna grupa wybrała się nawet na odpust do Podkarmienia. Widzieli zdewastowany klasztor, zakrwawione strzępy łachów i zbryzgane krwią ściany. Studnia klasztorna była nieczynna. Gdy wracali, w Zagórzu ukraińskie dzieci rzucały za nimi kamieniami.
Pod jesień ponownie dali znać o sobie banderowcy. Łuny ognia objęły polskie sioła, ocalałe z pogromów w okresie okupacji niemieckiej. Każdy dzień bez mała, przynosił wstrząsające wieści o kolejnych spalonych wsiach i bezprzykładnych mordach. W naszym obszarze krew polska lała się większymi strumieniami, niż za Niemców. Sytuacja Polaków była tragiczna, bo Rosjanie wszystkich mężczyzn zabrali na wojnę. Z kobietami i dziećmi zostali wyłącznie starzy mężczyźni, oraz młodzież do 17 lat. To absolutnie nie wystarczało na zorganizowanie prawidłowej obrony. Sytuację pogarszał brak dostatecznej ilości broni i amunicji. Większość Ukraińców zamiast na wojnę, poszła w las. Nawet wcieleni do armii, dezerterowali do band z bronią w ręku. Wykazy banderowców w książce W.Ołeksiuka potwierdzają, że byli to przeważnie mężczyźni w wieku 18 do 24 lat. Garstka słabo uzbrojonych Polaków, była bez szans w starciu z sotniami. Wycofujący się Niemcy zostawili im masę broni przeciwko Rosjanom, ci natomiast, wykorzystali ją do mordowania Polaków.
Rosjanie nie ścigali banderowców i nie likwidowali panoszących się wszędzie sotni i kureni. Odwrotnie, nawet wspierali te działania. Oddelegowani do band specjaliści od brudnej roboty, podsycali nienawiść do Polaków i czuwali nad poczynaniami band. Przenikali oni do szeregów UPA, w charakterze rzekomych dezerterów. Banderowcy realizowali już nie swoje, lecz rosyjskie cele. Realizowali stalinowskie plany wcielenia polskich ziem wschodnich do Rosji, ale bez Polaków.
Stalin wiedział, że najtrudniej będzie przesiedlić przywiązaną do ziemi ludność wiejską, więc do nacisku wykorzystał działalność UPA. Aby zwiększyć efektywność działań, nie zapewnił Polakom żadnej ochrony. Maszyna sowiecka działała precyzyjnie. W ich poczynaniach nie był przypadków.
Dla utrzymania porządku, powołali pod broń 16-17 letnich Polaków pod dowództwem rosyjskim. Grupy te, od czasu do czasu robiły wypady na ukraińskie wioski, ale w niczym nie zakłócały one działalności banderowskiej.
Fakt przenikania do UPA rosyjskich szpiegów, potwierdził Ukrainiec Władysław Mykytów 52K, który był w Pacholętach u rodziny. Opowiadał, że do UPA zgłaszało się dużo dezerterów, a z nimi wysłannicy NKWD. Gdy Polacy wyjechali, oni zniknęli z sotni, a Rosjanie aresztowali wszystkich banderowców i wywieźli do łagrów. Wyroki były wysokie, naogół 10 do 25 lat. Grupy które się broniły, zlikwidowali. Mieli rozpracowaną całą strukturę organizacyjną i spisy oddziałów.
Pierścień banderowski zaciskał się coraz bardziej. W sąsiednich ukraińskich Baszukach, Ditkowcach, Mszańcu, a także mileńskich Podliskach i Krasowiczynie, wrzało. Odbywały się zebrania organizacyjne, szkolenia i ćwiczenia. Przydzielano zadania. Przecieki mocno niepokoiły. Uczciwi znajomi Ukraińcy, dyskretnie przestrzegali: uważajcie, jest źle. Wrogie spojrzenia miejscowych, potwierdzały to wszystko. Szowinista Łucyk z Krasowiczyny, bez zahamowań głosił, że oni są już przygotowani. Czekają tylko aby Bóg dał im jedną odpowiednią noc, a polska noga nie zostanie.
Zagrożenie narastało, a nie było placówki niemieckiej która by nas chroniła. Każdy dzień przynosił złowrogie sygnały. W naszych dotąd spokojnych lasach, zaczęli się kręcić podejrzani osobnicy. Doświadczyłem tego na własnej skórze.
W sierpniu gdy paśliśmy krowy i konie w lesie, zaskoczyło nas czterech młodych banderowców. Za orła na furażerce, postanowili mnie zastrzelić. Na szczęście kolega jak raz z hałasem wpędził bydło z za krzaków, oni z okrzykiem stój! stój! ruszyli w tamtą stronę, a ja z kolegą wskoczyliśmy na konie i uciekli. Miałem wówczas 12 lat. Tamtemu się upiekło, bo jeden z nich był spokrewniony z jego matką.
W tym czasie na kolonii w lesie, rozegrał się pierwszy dramat. Grupa młodocianych banderowców, przesycona nienawiścią do Polaków, próbowała wedrzeć się nocą do jednego z polskich domów. Gdy zaczęli wyłamywać drzwi, chłopak puścił przez nie serię z pepeszy. Jeden z bandziorów padł, a reszta przerażona uciekła. Po tym wydarzeniu, wszyscy Polacy opuścili kolonię w lesie.
W pierwszych dniach września, poszła do Baszuków Maria Głowacka 5 z Gontowy i już nie wróciła.
Pod koniec października - wspomina Maria Zaleska 66K - poszłam na noc do młyna zmielić zboże. Już było niebezpiecznie, ale ciągłe zagrożenie, oswoiło mnie z ryzykiem. Przy mdłym świetle lichtarza, siedziała ze mną Marynka Zawadzka 11 z Gontowy i Bartek Majktut 98B. Młyn obsługiwał Ukrainiec Tomko. Pomys wieczorem zaryglował drzwi i powiedział aby nikomu nie otwierać. Trochę później zaczęli dobijać się bandyci. Tomko zgasił światło i powiedział: "Kryjcie się". Łatwo powiedzieć, ale gdzie ? A tu na dodatek ciemno. Gdy się cofałam, wypadłam przez dziurę na koło młyńskie, a z niego do wody. Potłuczona i pokaleczona, siedziałam pod spodem do rana. O świcie niepodobna do człowieka, zdrętwiała, z trudem wgramoliłam się do młyna, gdzie pomogli mi jako tako dojść do siebie. Doprawdy nie wiem jak ja przeżyłam w tych warunkach. Marynka i Tomko byli Ukraińcami, więc im nie zrobili krzywdy. Od Tomka dowiedziałam się, że tej nocy spalili dom razem z żoną i córką Władka Pomysa na Kopani (kolonia Podlisek). Synowie obronili się w murowanej stajni. Tak oddały ducha, pierwsze ofiary banderowskiego ładu w Milnie. Bartka i ukrytych Pomysów, nie znaleźli.
Były to już wyraźne znaki czasu. Znaki nadciągającego nieszczęścia.
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|