Wspomnienia z Milna - 14 maj 2009
Dodane przez MariaM dnia Maja 31 2009 17:40:04
Relacja z wyjazdu do Milna w dniach 13-18 maja 2009
/spisała Maria Markowicz z Pacholąt/

12 maja 2009 wyjeżdżamy. Jaka będzie ta podróż, tak wyczekiwana? Co nam przyniesie? Jakie przeżycia będą naszym udziałem, czy wyobraźnia nas, którzy znamy Milno z opowieści dziadków, rodziców, krewnych, pokryje się z rzeczywistością? Nie rozmawiamy o tym co czujemy, jakie są nasze oczekiwania, ale w każdym z nas słowo MILNO, GONTOWA, jest słowem jakby magicznym, wypowiadanym i odczuwanym naprawdę dużymi literami.

Droga przez Polskę pomimo dużej odległości mija szybko. Wjeżdżamy na teren Ukrainy, mijamy znane nam nazwy miejscowości. Kierujemy się w stronę Lwowa, gdzie będzie nocleg, ale każdy z nas z grupy Mileńskiej, liczącej 13 osób już myśli o następnym dniu, kiedy będziemy jechać w stronę Tarnopola, a przede wszystkim zatrzymamy się w Podkarmieniu.

Tak wiele słyszeliśmy o tym cudownym miejscu, o przeżyciach naszych bliskich pielgrzymujących do Podkarmienia, o cudownym obrazie Matki Boskiej Podkamieńskiej i otrzymywanych łaskach, wzmacnianiu wiary. Wiemy, że Podkamień jest bardzo zniszczony, że niewiele pozostało z czasów jego świetności, ale bardzo chcemy tam być, poczuć atmosferę tamtych czasów. Zwiedzamy po drodze zamek Sobieskiego w Olesku. Między wierszami nasz przewodnik mówi, że dwie figury rzeźby barokowe w Olesku to figury z Podkarmienia.

Maria Markowicz, Pacholęta

ciąg dalszy w rozwinięciu tego newsa


Rozszerzona zawartość newsa
Wjeżdżamy na drogę do Podkarmienia, serce nam bije coraz mocniej, widzimy już wieżę Podkarmienia. Bardzo przypomina swoim wyglądem wieżę w Częstochowie. Wchodzimy pod górę, zapiera nam dech dosłownie r11; bo wieje silny wiatr, zapiera nam dech również z wrażenia. Słyszę jak ktoś mówi Boże, ja naprawdę jestem w Podkarmieniu.

Łzy cisną się do oczu gdy wchodzimy do środka. Łzy wzruszenia ale i łzy żalu, że Podkamień wygląda tak ponuro. Spojrzenie na figurę Matki Bożej na wysokiej kolumnie i radość, że przetrwała, że nie wszystko można zniszczyć. Przewodnik uzgadnia wejście do znajdującej się w Podkamieńskim Klasztorze Cerkwi. Młodziutki braciszek opowiada z wielkim zaangażowaniem o kaplicy, która jest piękna, pokazuje nam również replikę obrazu Matki Boskiej Podkamieńskiej, którą przywieziono z Wrocławia. Pytamy o kamień ze stopami Matki Boskiej nie wie, ale słyszał że był. Pytamy o główną Bazylike, mówi że jest w trakcie odbudowy i że jest tam niebezpiecznie. Na nasza prośbę prowadzi nas jednak do niej. Wnętrze smutne, na całości rusztowania drewniane, prowadzi nas do nawy bocznej prawej wskazuje na prowadzone tam prace, na odkrywane malowidła ścienne. Staram się w swojej wyobraźni dojrzeć to co tam było, jednak góruje przygnębienie i smutek. Pytamy o studnię. Mówi że trwają tam prace remontowe, jednak na krótką chwilę prowadzi nas do lewej nawy, następnie bocznym korytarzem do zamkniętego pomieszczenia, otwiera drzwi i wskazuje na studnię. Faktycznie pracuje tam na rusztowaniach kilka osób, studnia jest duża i wiele większa średnica cembrowin niż spotykane u nas w zabudowaniach przydomowych na wsi, przykryta jest drewnianymi deskami, jedynie duży wał i cembrowina wystające ponad poziom ziemi wskazują, że to właśnie ta studnia, o której mówiono. Dziadkowie i tato często wspominali o Polakach którzy schronili się przed UPA w klasztorze. Ukraińcy banderowcy ukraińscy - po sforsowaniu bramy, żywcem wrzucali do wnętrza studni tak zakonników, jak i tych którzy się tam schronili. Krótkie spojrzenie na studnię, kilka zdjęć i opuszczamy klasztor. Przechodzimy jeszcze w lewą stronę, skąd widać słynny kamień. Widok wokół przepiękny. Maj okrasił wszystko wokoło.
Biorę kilka kamyczków aby położyć na grobie moich dziadków Jana i Marii Krąpców oraz zmarłego w grudniu ubiegłego roku mojego taty Józefa Krąpca.

Jedziemy dalej przyglądamy się terenom wokół. Krajobraz przepiękny, co i rusz jakaś miejscowość o znanej nazwie. Jesteśmy w Krzemieńcu, gdzie uczestniczymy we mszy świętej.
Następnym etapem jest Zbaraż i dojeżdżamy na nocleg do Tarnopola. Przy posiłku omawiamy strategię rwyprawy na Milno. Najważniejsze, że jest z nami Dolek Głowacki. Cieszymy się że będzie naszym przewodnikiem, będzie nam mówił gdzie kto mieszkał i co gdzie było. Jest czwartek rano, nasz autobus odjeżdża, a my wynajętym Busem jedziemy w stronę Milna. Ogromne wzruszenie i niepewność, co zobaczymy. Co i raz znane nam z opowiadań nazwy miejscowości poruszają serca. Już Załoźce. Zatrzymujemy się na chwilę. D. Głowacki pokazuje nam, gdzie był Zamek, pokazuje groblę. Ruszamy dalej.

O Boże, to już Blich, przecież zaraz będzie Milno! Takie słychać głosy spośród nas. No nareszcie tablica informacyjna Milno. Na rozdrożu odbijamy trochę w lewo. Jedziemy przez wieś to Krasowiczyna, słyszę czyjś głos, a zaraz będzie Kamionka. Józia Niemczyk (Letka) patrzy uważnie na prawą stronę tu gdzieś będzie studnia - pompa z zabudowań mojej mamy Stefanii Letkiej (Dec). O, już jest. To ta na pewno, bo innej tu nie było. Jedziemy jednak dalej, mijamy kolejny mostek, wjeżdżamy trochę pod górę, wjeżdżamy na Bukowinę. Dolek Głowacki prosi kierowcę o zatrzymanie się.

Wysiadamy, rozglądamy się. Dolek Głowacki kieruje się w stronę zabudowań. O tu jest obejście i dom mój i moich rodziców, tu się urodziłem i mieszkałem do czasu wyjazdu. Wchodzimy przez furtkę, każdy nas jest wzruszony, łzy ciągle cisną się do oczu. Wychodzi mężczyzna z sąsiedniej zagrody i mówi, że możemy oglądać, nie ma nic przeciwko temu. On tu mieszka obok, a ten dom wykorzystuje jako pomieszczenia gospodarcze. Dolek wskazuje na studnię. Pamiętam jak buła budowana. Wchodzimy do wnętrza, wszystko zniszczone, ale charakter wnętrza zachowany. Dolek opowiada gdzie co w domu było. Widać wielkie wzruszenie jego jak i jego brata Czesława, nasze również. Opuszczamy zagrodę, Dolek mówi: o tu był sklep, a tam niżej mieszkał Krakowiak z rodziną.
Halinka Łoik, milcząca dotąd mówi: to tu zaraz powinien być dom mojego taty, bo mieszkali naprzeciwko sklepu. Podchodzimy bliżej, jest w zagrodzie dom zachowany w całości, mocno zniszczony z zewnątrz i wewnątrz ale stoi. Podchodzimy razem z Halinką, oglądamy w milczeniu zniszczone wnętrze. Wychodzimy, Halinka Łoik idzie patrzeć czy jest choć jedno drzewo z sadu za domem, bo prosił ją o to tata Mieczysław Łoik. Cieszy się bardzo, bo jest wiele drzew owocowych.

Przechodzimy trochę w prawo Józia Niemczyk w następnych zabudowaniach szuka studni na obejściu swojego taty Władka Letkiego (Gery). Studnia jest, robi zdjęcia i słyszę jak szlochając mówi: mój tato nie żyje już 10 lat, a na pewno chciałby zobaczyć zdjęcia. Wychodzą mieszkańcy zabudowań sąsiednich, mówią że budynku tu nie było, oni tu przyjechali w 1946 roku z Polski ich tu przesiedlono.

Kierujemy się w stronę Kościoła. O tu po lewej stronie - mówi Dolek Głowacki - były zabudowania Zawadzkich (Janoszków), niestety jest tylko plac, na którym składowane są różne rzeczy zbędne. Po domu nie ma śladu. Chodzimy jednak po tym placu, Robert - wnuk Bronisława Zawadzkiego przygląda się smutno.
Okolica piękna, Dolek wskazuje na łąki w dole i mówi: - o tam Marysiu jest rzeczka, o tej porze roku zawsze było tam biało, bo bielono tkane zimą płótna. Podchodzi do nas jakaś kobieta i mówi, że pokaże nam na swoim polu miejsce gdzie pochowane są rjakieś trzy kobietyr1;. Wie że tam są groby, nigdy tego miejsca nie orzą, omijają je, tylko trawę koszą. Jest faktycznie kopczyk, stajemy na chwilę, zapalamy znicz, chwila modlitwy.

Patrzymy wokoło - Dolek pokazuje o tam jest Paświsko - tam mieszkali Wasi. Już samo spojrzenie powoduje bicie serca. Przechodzimy na drugą stronę ulicy, gdzie między zabudowaniami jest dawne obejście Majkutów (Łuciów). Pozostała tylko studnia, po zabudowaniach śladu nie ma. Wychodzą sąsiedzi, oni wbudowali swoje domy, innego domu tu nie było. Pijemy wodę ze studni Łuciów, jakby to była jakaś świętość, ale choć tyle się zachowało.
Dochodzimy do kościoła, wieża w części zawalona, pod drzwiami leży krzyż z sygnaturki oparty o drzwi. Podchodzi do mnie Robert - wnuk Bronisława Zawadzkiego i mówi - byłem w środku kościoła, o tam wszedłem przez okno.
Pomimo wieku, po kolei wchodzimy przez okno do środka przez zakrystię z prawej strony. Przygnębiający widok wnętrza, dziury w dachu oraz rosnące wewnątrz krzaki, to jednak daje się zauważyć jak piękny był to kościół. Patrzymy na prezbiterium, na chór jeszcze zachowany. Trudno uruchomić wyobraźnię, ale wszyscy jesteśmy wzruszeni i przerażeni ogromem zniszczenia. W lewej nawie zachowany jest fragment ołtarza. Dolek opowiada o świetności kościoła, był ministrantem w tym kościele. Tu w lewej nawie gdzie zachowała się dolna część ołtarza, był grób Jezusa, który odkrywano tylko na czas wielkiego tygodnia. W ciągu roku było to miejsce gdzie zbierały się członkinie Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego na swoje modlitwy. Zachowała się też w dość dobrym stanie posadzka. Gdy byliśmy wewnątrz podjechało dwóch młodych ludzi i mocnym szarpnięciem otworzyli nam drzwi, tak że nie musieliśmy wychodzić przez okno. Podchodzili do nas ludzie i dość życzliwie rozmawiali. Jedna z Pań mówi: w tym roku przy Waszym Kościele święciliśmy jajka na Wielkanoc. Ogólnie ci którzy podchodzili i rozmawiali byli życzliwi. Być może ci z przeciwnymi odczuciami w ogóle nie wychodzili z domostw. Byliśmy grupą, więc czuliśmy się spokoje i swobodnie, byliśmy MY i MILNO.

Idziemy dalej w stronę Paświska i Gontowy. Dochodzimy do Paświska, Dolek mówi te pierwsze zabudowania to Pawła Raroga, o tu są wiśnie, Paweł nie pozwolił ich nikomu zrywać, bo były tylko dla jego córki Janki na pierogi. Zabudowania się zachowały, wchodzimy przez furtką do środka zagrody. Po lewej stronie budynek gospodarczy - jak mówi Dolek. Paweł Raróg sam go budował z kamienia. Po prawej stronie dom mieszkalny - drzwi zamknięte, ktoś we wsi mówił, że tu przyjeżdżają tylko na soboty i niedziele z Tarnopola nowi właściciele. Obok grządki na działce Piotra Raroga, śladu po domu nie ma. Przechodzimy dalej, miejsca puste, nie ma śladu budynków. O tu dom Wojtka Krąpca (Pitrowskich)), kierujemy się w tą stronę - Danusia Dolińska - wnuczka Wojciecha Krąpca mówi - zapraszam na pokoje do Pitrowskich. Wchodzimy do środka wszystko w domu zdewastowane, jedynie drzwi wewnątrz z szybami się zachowały. Na belce pod sufitem widzimy wycięty nożem w drewnianej belce krzyż i datę 1922 r. Danusia spogląda na drugą stronę za dom i mówi: o tu mama mówiła, że prosto z domu wychodziło się do sadu.

Serce bije mi coraz mocniej, bo wiem że po sąsiedzku mieszkał Jaśko Krąpiec (Pawłowskie) mój dziadek z rodziną, tj. z moją ukochaną babcią Marią Krąpiec (Olejnik), moim tatą i jego siostrami. Na próżno, ja, Ala oraz Czesia r11; wnuczki Jana Krąpca szukamy śladu po ich zabudowaniu. Nie ma nic tylko równo zaorane pole, trawa, kwitnące mlecze. Wiedziałam, że nie ma domu, ale myślałam że jakiś ślad pozostał. Łza się kręci w oku. O tu popatrz Marysiu na drugą stronę - mówi Dolek tam jest góra Kułajowa - twój tato często wchodził na samą górę, bo chciał jak najwięcej wokoło zobaczyć.

Wzruszenie wielkie przez cały czas pobytu rNa Milnie. Łzy, trudno określić czy radości, czy smutku. Nawet nie wiem skąd się to bierze, chyba te 50 lat słuchania w domu o Milnie, o ich bólu, tęsknocie za tym co zostawiono, o radościach i smutkach, a co im wydarto tak okrutnie rbez znieczulenia, co nie było im dane już zobaczyć znajduje ujście. Jako dziecko kilkuletnie słyszałam rozmowę mojej babci Marii i Anny Letkiej (Botiuk) i trudno mi było zrozumieć słowa Anny Letkiej - chciałabym tam pojechać choć na chwilę i pooddychać tamtym powietrzem. Teraz to rozumiem i wyobrażam sobie ich tęsknotę. W myślach słyszę śpiewaną przy okazji spotkań rodzinnych piosenkę rJuż się żegnamy z rodzinną wioską i odjeżdżamy w Opatrzność Boską- ucieka Polski Lud od topora, ucieka każdy bo życie miłe, nie chce bez czasu kłaść się w mogiłę. Już tu nie będzie Polaków z wami, tymi nożami żnijcie się sami.

Przechodzimy do ostatnich zabudowań na Paświsku, a naprzeciwko nich często wspominana rKierniczkar1; Źródełko niewielkie, ale woda płynie. Widok stąd piękny, na Milno i kościół, na Kułajową Górę, a przede wszystkim widać Górę Gontowiecką i Gontowę, a raczej miejsce gdzie była Gontowa. W tą stronę się kierujemy. Dochodzimy do Gontowieckiego gościńca i zatrzymujemy się krótko na posiłek. Danusia Czyż (Bajowska, Szeliga) z mężem idzie dalej na Gontowę, bo stamtąd jest jej mama i pomimo że wie iż ślad po Gontowie nie został, chce tam chwilę pobyć. My kierujemy się w stronę Milna, w stronę Cmentarza. Mijamy na rozdrożu rKawałeczekr1;, gdzie mieszkał Franciszek Pawłowski i dochodzimy do dużego skupiska drzew. Przedzieramy się przez drzewa, krzaki, chaszcze. Widać nagrobki, odczytujemy niektóre nazwiska, Zalewski, Majkut, Wnuk, Kułaj. Krąpiec. Widok bardzo smutny. Bogu dzięki, że nie zniszczono cmentarza, nikt tam nie dba o groby ale i nie niszczą tego co tam jest. Skupiliśmy się całą gromadką, odśpiewaliśmy Anioł Pański za zmarłych, zapaliliśmy znicze i smuto wyszliśmy na drogę w kierunku Milna, gdyż kończył się nasz czas pobytu w Milnie.

Dłużej zatrzymaliśmy się na Bukowinie i Paświsku, ale dane nam było przejść przez całe Milno i Blich w drodze powrotnej, gdyż autobus z uwagi na zły stan drogi nie chciał przyjechać. Mijaliśmy mieszkańców, jedni odpowiadali na nasze pozdrowienie, inni milczeli, jeszcze inni chowali się do domów. Niektórzy pytali kim jesteśmy. Nie czuliśmy się tam intruzami, mieliśmy czyste intencje, chcieliśmy odwiedzić miejsca gdzie żyły nasze rodziny, pooddychać Mileńskim powietrzem i spojrzeć na Milno, gdyż nie było to dane wielu naszym krewnym. Czuliśmy się u siebie.

Powrót do Lwowa, każdy z nas milczy, przeżywa jeszcze to co było naszym udziałem. Słychać głosy - ja naprawdę byłam na Milnie !!! Zaduma nad tym co zobaczyliśmy towarzyszyła nam już do końca pobytu na rnaszej ziemi do powrotu do Polski. W domu po kilka razy trzeba było opowiadać co zobaczyliśmy, co tam na Milnie i znowu łzy wzruszenia i żalu, tak nas opowiadających, jak i tych, którzy słuchali naszych opowieści.