Jan Hawryszczak (1932-2014)
Dodane przez maria dnia Września 12 2014 08:18:29


Jan Hawryszczak (1932-2014)


ur. 26 lutego 1932 r. w Milnie - zm.10 września 2014 w Brójce
Pogrzeb odbędzie się 12.09.2014 w Brójcach






Odszedł kolejny nasz ziomek. W Milnie przeżył zaledwie 13 lat, ale takich, które wryły się w jego psychikę na resztę życie.
Tam w wieku 7 lat stracił ojca, później przeżył okupację, barbarzyństwo ukraińskie, bezradnie patrzył z pola jak płonie wioska i jego dom, wielokrotnie ucieczką ratował życie i na koniec po dwumiesięcznym oczekiwaniu zimą na rampie, musiał opuścić ojczystą ziemię i wyruszyć w nieznane.


Rozszerzona zawartość newsa


Jan Hawryszczak (1932-2014)


ur. 26 lutego 1932 r. w Milnie - zm.10 września 2014 w Brójce
Pogrzeb odbędzie się 12.09.2014 w Brójcach




Odszedł kolejny nasz ziomek. W Milnie przeżył zaledwie 13 lat, ale takich, które wryły się w jego psychikę na resztę życie.
Tam w wieku 7 lat stracił ojca, później przeżył okupację, barbarzyństwo ukraińskie, bezradnie patrzył z pola jak płonie wioska i jego dom, wielokrotnie ucieczką ratował życie i na koniec po dwumiesięcznym oczekiwaniu zimą na rampie, musiał opuścić ojczystą ziemię i wyruszyć w nieznane.

Tam w wieku 7 lat stracił ojca, później przeżył okupację, barbarzyństwo ukraińskie, bezradnie patrzył z pola jak płonie wioska i jego dom, wielokrotnie ucieczką ratował życie i na koniec po dwumiesięcznym oczekiwaniu zimą na rampie, musiał opuścić ojczystą ziemię i wyruszyć w nieznane.
Mimo tych tragicznych wydarzeń, przeżył tam też najpiękniejsze lata młodości. Te najwcześniejsze, razem z czeredą dzieciaków, spędził na bieganinie, grach, zabawach, ślizgawkach i sankach - w ciągłym kontakcie z naturą. W domu spał, krył się przed opadami i przetrzymywał najcięższe mrozy.
W kwietniu 1945 roku, z matką, siostrą, dziadkami i grupą swojaków, osiedlono ich w Brójcach Lubuskich. Słychać jeszcze było odgłosy oddalającego się frontu, a w miasteczku mieszkali Niemcy. Tu w domku na skraju osiedla, obok dziadków, rozpoczął nowy etap swojego życia. Początki były trudne. Od razu musiał się włączyć do robót gospodarczych. Ale z sentymentem wspominał te czasy. Choć wrastanie w nową ziemię odbywało się w atmosferze tymczasowości, wszędzie panowała radość i euforia powojennych lat. Skończyła się wojna, rzezie ukraińskie, zagrożenie życia i tułaczka. Było się, więc z czego cieszyć.
Po dniu ciężkiej pracy, wieczór spędzał z młodzieżą, wirował w polkach i walczykach, tulił wybranki w upojnych tangach i podbijał dziewczęce serca. Do czasu. W wojsku wpadł - zauroczyła go powabna warszawianka Krysia. W 1955 roku, ku rozczarowaniu miejscowych piękności, do domu wrócił żonaty. W następnym roku został ojcem. Po pierwszej córce przyszły na świat dwie kolejne i syn. Aby sprostać narastającym wydatkom, podjął pracę w Bakutilu, a następnie Krochmalni, w dziale mechanicznym. Po pracy wykonywał roboty polowe. Gospodarstwem domowym zajmowała się żona z matką. Dziadek, który zastępował mu ojca i od początku wspierał, zmarł w 1952 roku. Siostra Marysia, po szkole, podjęła pracę w oświacie i wkrótce przeszła na swój garnuszek.
W 1958 roku uległ poważnemu wypadkowi, ale dość szybko się z tego wykaraskał. Po operacji i około rocznej przerwie, wrócił do lubianego zajęcia. Pasjonowała go mechanika. Na pół etatu prowadził Przemysłową Straż Pożarną. Był też komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej w Brójcach.
Córki szybko dorastały, przyciągały młodzież i licznych adoratorów. Dom w tym czasie dosłownie tętnił młodym życiem. W latach 1976-81, po hucznych weseliskach, stopniowo jedna po drugiej, wyfrunęły z domu.
Kiedy po tych przemianach i wydatkach wszystko zaczęło się układać, nadciągnęły ciemniejsze chmury. Najpierw spokój domowy zburzyła choroba syna. Gdy po kuracji szpitalnej i zabiegach o skuteczne leki zagrożenie minęło, zaczęła słabować Krystyna. Choroba dość szybko przykuła ją do łóżka. Kilkuletnie intensywne leczenie nie przyniosło poprawy. W 1997 roku oddała ducha. Przeżyła 62 lata. To był straszny cios dla całej rodziny, a dla niego i syna w szczególności. Ona była duszą tej rodziny. W trakcie choroby pomagały córki i Marysia. Po tym musiała wracać na swoje, do Zakopanego. Zabrała też matkę, która wymagała już opieki. Został z synem. Zupełnie nie przygotowany do prowadzenia domu, a zwłaszcza kuchni. Stopniowo wdrażali się do wszystkiego, ale sprawy kulinarne okazały się najbardziej oporne. Nawet rady Marysi nie wiele dawały. Jakby nieszczęść było mało, zaczęła mu dokuczać noga. Miażdżyca dość szybko doprowadziła do poważnego niedokrwienia. W roku 2002, lekarze orzekli, że stan jest krytyczny i musiał się zgodzić na amputację. To do reszty zburzyło ich życie. Gro obowiązków spadło na Mariusza. W tym też czasie, w Zakopanem zmarła matka.
Jaśko był człowiekiem towarzyskim i nawet w okresie małżeństwa znajdywał czas, by spotkać się z przyjaciółmi, pogawędzić przy piwku i pośmiać do syta. Prowadził też mały warsztacik, w którym wciąż było gwarno. Amputacja to wszystko przekreśliła. Wokół niego zrobiło się pusto. Proteza też nie spełniała oczekiwań. Latem o kulach snuł się po podwórzu, obserwował ruch na drodze, zaglądał do pustego warsztatu, przesiadywał na ławeczce i cieszył oczy otaczającą zielenią oraz fruwającymi pawikami. Cieszył się też każdym gościem. Jedynie od czasu do czasu zapuszczał się w swojskie zaułki, zrobionym z motocykla trójkołowcem. Latem po drodze, zabierałem go na zjazdy naszych ziomków w Rogozińcu. Ale to były tylko namiastki dawnej swobody. Zimą mawiał, że jest więźniem inwalidzkiego wózka i własnego domu. Pozostawał mu tylko telewizor i okno. Z łezką w oku wspominał okres małżeństwa i swoją urodziwą, wyrozumiałą, pracowitą Krysię. Dom bez kobiety, to jak ja bez nogi – mawiał. Przywoływał też kresowe sioło, tamte wydarzenia, ludzi, pola, błota, lasy, pastwiska i ścieżyny wydeptane bosymi stopami, gdzie zostawił część swojej duszy. Często wspominał również tłumy ludzi i odpusty w Podkamieniu. Jego jedynym, stałym opiekunem był syn. Co ja bym bez tego chłopaka począł? – powtarzał.
Zimą 2013/14 stan amputowanej nogi znacznie się pogorszył i doszło do ponownego cięcia. Po tym z trudem dochodził do siebie. Ale dzięki opiece syna, rodziny i sąsiadów Drzymałów, a zwłaszcza Pani Julii, na tyle odzyskał siły, że ponownie wsiadł na wózek. Ci sąsiedzi również wcześniej mu pomagali. Znowu zaczął się interesować polityką i różnymi sprawami. Miał słabość do wojska. Jako rezerwista został awansowany do stopnia podporucznika i w trakcie rekonwalescencji, Władek Dec, załatwił mu mundur oficerski. Planował też wyjazd do przymiarki nowej protezy. Wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu. 10 września rano, po śniadaniu, Mariusz usłyszał na podwórzu pukanie w okno. Gdy wpadł do domu, ojciec osunął mu się na ręce i zakończył życie. Lekarz pogotowia stwierdził zawał.
12 września w kościele, krajan Bronek Zaleski, zagrał mu ostatnie rekwiem. Ksiądz w homilii podkreślił jego wielki patriotyzm. Po tym rodzina, kilkoro kresowian, mieszkańcy Brójec i poczty sztandarowe z wozami bojowymi Straży Pożarnych, odprowadzili go na miejscowy cmentarz w lasku. Spoczął obok ukochanej żony, dziadków, przyjaciół i tych wszystkich, z którymi wichry wojny przygnały go tu z dalekiej, pachnącej hreczką i miodem, podolskiej ziemi. Miał galowy mundur strażacki, ale już wcześniej wspomniał, że chce być pochowany w wojskowym. Rodzina spełniła jego wolę.
Pozostawił po sobie dużą wyrwę, w tej szybko kurczącej się i małej już kresowej grupce. Odszedł, ale mam nadzieję, że jeszcze długo żyć będzie w pamięci mieszkańców. Był człowiekiem nietuzinkowym, być może trochę kontrowersyjnym, ale takim, który pozostawił trwały ślad w miejscowej społeczności.
Ja straciłem przyjaciela. Razem spędzaliśmy dzieciństwo, chodzili do szkoły i przeżywali trudne kresowe lata. Choć nasze drogi się rozeszły, tamta więź została.
Tą drogą, wyrazy współczucia składam całej rodzinie, a Mariuszowi w szczególności. W tym dawniej gwarnym domu, zapanowała głucha cisza i przed nim trudne dni oswajania się z samotnością. Na pociechę zostały wspomnienia żywej, radosnej i bogatej w wydarzenia przeszłości.
Dodaję ich ślubne zdjęcie - jedyne, jakie posiadam. Może to trochę kontrastuje z nekrologiem, ale lepiej abyśmy ich zachowali w pamięci uśmiechniętych, radosnych i pełnych nadziei na szczęśliwe życie.

Adolf Głowacki