cz.12 - Lata bezprawia, mordu i pożogi (5)
Dodane przez Kazimierz dnia Lipca 24 2009 18:25:55
Adolf Głowacki:
"Milno - Gontowa. Informacje zebrane od ludzi starszych - urodzonych na Podolu, wybrane z opracowań historycznych i odtworzone z pamięci". Szczecin 2009
Część 12.


LATA BEZPRAWIA, MORDU I POŻOGI
(5)


22 grudnia łuna ognia objęła Gontowę. Ponieważ poza budynkami nic nie zostało, banda postanowiła unicestwić wioskę. Zlikwidować to polskie gniazdo, do którego do końca nie wcisnęła się ani jedna rodzina ukraińska. W tym napadzie zginęło kilka osób, a wieś prawie doszczętnie spłonęła i zakończyła żywot.

Byłam jeszcze z mamą w Gontowie, wspomina G. Szeląga, choć dużo przeniosło się już do Załoziec. Wieczorem gromadziliśmy się w środku wioski pod górą i na zmianę trzymaliśmy wartę. Każdy podejrzany ruch wyganiał nas z ciepłego domu na mróz. W ten pamiętny wieczór gdy padły pierwsze strzały, ruszyłyśmy przez górę pod las. Tam patrzymy, a z krzaków wychodzi mężczyzna. Bandyta, bo kto inny mógł być w lesie. Ale słyszymy woła po polsku: "Chodźcie bliżej, nie bójcie się". Okazało się, że to Szczepko Olejnik 62K. Jak raz był w Gontowie i uciekając dotarł tu chwilę przed nami.

Patrzyłyśmy na płonącą wieś, jak ogień się rozprzestrzenia i pożera nasze domy - jak kona nasze sioło. Sioło które niedawno zaleczyło ostatnie wojenne rany. Stałyśmy jak porażone, nie zdolne do płaczu, ale łzy same toczyły się po policzkach.

Gdy płomienie objęły całą wioskę, nadleciał samolot i dość długo krążył dookoła tego strasznego ogniska. Stąd drogą przez pola, poszliśmy do Bukowiny. Na pogorzelisko wróciłyśmy rano. Tej nocy Maciej Zawadzki został spalony w szopie, Stefcia Szeliga w domu, a Rozalii Miazgowskiej obcięli głowę i wbili na sztachety ogrodzenia.

Ten samolot to nie przypadek. Taki sam krążył wokół Bukowiny i Kamionki w czasie napadu 11 listopada. Nasuwa się więc prosty wniosek: władze wiedziały o mających nastąpić napadach i banderowskich decyzjach spalenia wsi. Na pewno robił zdjęcia i gromadził dowody zbrodni.

Po tym napadzie, Gontowa całkowicie opustoszała. Ostatni jej mieszkańcy również przenieśli się do Załoziec, podobnie jak polska ludność Milna. Dorośli jeździli jeszcze po ukryte zapasy żywności i paszę, ale na noc wracali do miasta.

Dwa dni po spaleniu Gontowy, kilka furmanek pojechało na pogorzelisko po zakopane zapasy. M.Miazgowska i B.Olszewska chciały ponadto przekazać ocalały sprzęt i trochę zboża krewniaczkom z Ditkowiec, które wyszły za Ukraińców. Po załadowaniu dobytku, wyruszyły w drogę. Wyprawa wydawała im się bezpieczna. Był dzień a w grupie żony Ukraińców. Pod lasem natknęły się na banderowców. Wywiązała się ostra wymiana zdań. Szczególnie pewnie stawiała się Burdyniuk. Pierwszy strzał oddali właśnie do niej, a następnie pozostałe zasztyletowali. Kobiety rozpoznały ich. Hania Bieniaszewska prosiła Iwanie nie zabijaj, ale ci ludzie nie znali już uczucia litości. Dziewczyna pokaleczona długo jęczała, nim w bólach skonała. Burdyniuk była ranna, wszystko słyszała i później opowiedziała o tych potwornościach.

Strzały do kobiet usłyszał Maciej Szeliga 74. Jak zobaczył zbliżających się banderowców, zaczął uciekać przez sad. Zastrzelili go gdy przełaził przez płot. Wisiał tam do wiosny. Tak opisał te zdarzenia Władek Bieniaszewski 76G.

Tuż po zastrzeleniu Macieja, rabusie otoczyli na podwórzu rodzinę Szeligów 69 (Tomasz, Anna, Eugeniusz) i trzy sąsiadki. Bandyci doskoczyli do kobiet i zapytali: "Wy Polki?". Tak, odpowiedziała Anna. Padł strzał i kobieta osunęła się na ziemię. Gienkowi kazali zdjąć wojskowy pas. Gdy między nimi wywiązała się kłótnia kto ma go wziąść, chłopak wycofał się za budynek i opłotkami uciekł do Milna. Tomkowi kazali zdjąć filcowe buty, ale przy zdejmowaniu oderwała się podeszwa, więc zrezygnowali z nich. Przełożyli tylko na swój wóz przed chwilą wykopany kuferek oraz worki ze zbożem i odjechali. Tomek pochował żonę na pogorzelisku stodoły. Już nikt po tym nie odważył się pojechać do wioski. Jest to relacja Jana Szeligi. Znał to z opowiadania ojca i brata. On w tym czasie był na wojnie.

W wigilię zostałem z mamą w domu. Noc przetrwaliśmy w piwnicy spalonego budynku. Tej nocy grupa banderowców wyprawiła się na plebanię. Przy ulicy u Rarogów 32, chwycili Piotra Czaplę 57, który pilnował śpiących w mieszkaniu kobiet i dzieci. Musiał się zdrzemnąć skoro ich nie zauważył. Razem z nim weszli do mieszkania. O dziwo dali się ubłagać i darowali im życie pod warunkiem, że nie pojawią się więcej we wsi. Mikołaj Baran 162, jak raz stał na warcie od strony ogrodów i to uratowało mu życie. Mężczyznę na pewno by zastrzelili. Piotra zabrali, aby zaprowadził ich na plebanię. Od razu przypuścili szturm do głównego wejścia. Ponieważ nie udało im się sforsować mocnych drzwi, ruszyli pod boczne wejście od kuchni. Piotr wykorzystał to i uciekł. Ksiądz też otworzył frontowe drzwi, wybiegł na plac i poza kościół poleciał do ulicy. Przy dzwonnicy przewrócił się. Następnie drogą okrężną dotarł aż na ogród Hajdów 51. Tam ledwie dysząc, padł na kopcu ziemniaków. Obcego zauważył czuwający, ukryty gospodarz. Chciał strzelać, ale tknięty przeczuciem zawołał: Kto tam? Nie strzelajcie Józefie, to ja, ksiądz - usłyszał.

Ponieważ byłem ministrantem, rano udałem się do księdza. Pokazywał mi ograbioną i splądrowaną plebanię. Opowiadał też jak ucieczką ratował życie.

Około godziny dziesiątej, w kościele zgromadziła się grupka ludzi. Ostatni raz wyprowadziłem księdza do ołtarza w naszej świątyni. Smutna była ta uroczystość pożegnalna, smutne święta, smutny ksiądz i gromadka przygnębionych ludzi. Pierwszy raz prawie pusty był kościół na Boże Narodzenie. Pierwszy raz nie rozbrzmiewał radosnymi kolędami. Ksiądz pożegnał uczestniczących w nabożeństwie parafian i prosił aby przenieśli się do Załoziec, bo już dość męczeńskiej krwi wsiąkło w tą ziemię. Zaufajmy Matce Bożej, a ona przeprowadzi nas przez to morze krwi i nienawiści i doprowadzi do jakiejś spokojnej przystani.

Nie zakończył jak zwykle na święta mszy kolędą, lecz wzniósł oczy na obraz w ołtarzu i zaintonował:
"Matko Najświętsza do Serca Twego"

W kościele rozległ się szloch i ze stłumionych łkaniem piersi wzbiła się skarga, a zarazem prośba:
"... i gdzież pójdziemy i gdzie ratunku szukać będziemy. Twojego ludu nie gardź prośbami..."
Ludzie wychodzili z kościoła przygnębieni, ale z nadzieją, że nasza Opiekunka pomoże nam, da spokojne noce, oddali widmo śmierci i przywróci dawną radość życia.

Na Sylwestra osiem nierozważnych kobiet, które zostały we wsi na noc, poszło spać do Ukraińców. Trzy do Syrotiuka 112, a pięć do Jacychy 88. Ktoś doniósł o tym banderowcom. Od Syrotiuka wyprowadzili Annę Czaplę 113 i Annę Bułę 67 z wnuczką Stefanią Zaleską do domu Czappów 113 i tam je zamordowali. Od Jacychy zabrali kobiety do Gałuszy 90. Anię Krąpiec 30 zastrzelili, Katarzynę Botiuk 13 udusili, a Katarzynę Krąpiec i Katarzynę Zaleską 61, zakłuli kosami.

Rano wszedł tam Ukrainiec Piotr Futryk 94, wyciągnął jednej z kobiet kosę z brzucha i powiedział: "Tak ludzie nie postępują". Był to uczciwy i szanowany człowiek. Jeden z nielicznych którzy nie dali się wciągnąć do rzezi.
Z tej grupy uratowała się tylko Anna Mazur 22, która wsunęła się pod łóżko. Bandytów chyba zaślepiło - wszędzie szukali a tam nie. Według jej relacji, wszystkie się gorąco modliły, a Katarzyna Krąpiec 30, wychodząc na egzekucję powiedziała: "No to chodźmy na tą naszą Golgotę".
Gdy rizuni wrócili, a usłużna gospodyni podała im wodę do obmycia z rąk krwi, jeden powiedział : "Ja nie muszę myć, ja swoją udusiłem".

Rano Hnatów osłupieli, widząc Annę wyłażącą spod łóżka. Jacycha powiedziała tylko: "Hanko, a Wy de buły?"

Przerażona i rozdygotana kobieta wyrwała się ze strasznego domu i półżywa pobiegła drogą do Załoziec.

Rodzina Berezijów 31, codziennie chodziła z Załoziec do domu, nakarmić, napoić i wydoić uratowaną z pożogi krowę. W mieście nie mogli dla niej znaleźć pomieszczenia. Na Sylwestra Annę z córką Marią, szarówka złapała we wsi i musiały zanocować. Chciały dołączyć do grupy kobiet udających się do Jacychy, ale ich nie wzięły. Uznały, że to zbyt duża grupa na jeden dom. Poszły więc na nocleg do spokrewnionych Ukraińców na Kamionkę. Rano wracając do domu, spotkały koło Wuzera biegnącą Annę Mazur. Trzęsąca się jeszcze ze strachu kobieta, opowiedziała im krótko o strasznym mordzie i poleciała dalej. Odmówiły dwie modlitwy: jedną za zmarłych, a druga dziękczynną za uratowanie życia. Już trzeci raz otarły się o śmierć: pierwszy raz 11 listopada u Rarogów 33, drugi w wigilię u Rarogów 32 i teraz trzeci.

Tej nocy na Kamionce banda zamordowała cztery osoby: Annę Dec 43, małżeństwo Dziobów (Mikołaj,Agnieszka) 58 i nocującego u nich Jana Majkuta 128. Annę zamęczyli powolnymi torturami. Miała wyrwany język, wydłubane oczy i liczne rany. Dziobów i Majkuta zamordowano w łóżkach.

Maria Zaleska 65K, cudem przeżyła tę noc. Nocowała u Ukrainki, kuzynki matki. Gdy przyszli po nią nocą (ktoś wskazał), kobieta błagała ich na kolanach, całowała po rękach i przywoływała wszystkie świętości. Udało jej się poruszyć jakąś ludzką strunę w tych zatwardziałych sercach. Darowali Marii życie. Drugi raz udało jej się wyjść cało spod bandyckiego noża. Pierwszy dramat przeżyła we młynie.

Był to ostatni mord w Milnie. Tych 9 bezbronnych kobiet, w tym 2 młode dziewczyny, oraz 2 mężczyzn, złożyło ostatnia ofiarę krwi i życia ojczystej ziemi.

Gontowa taką ofiarę złożyła w wigilię Bożego Narodzenia. W sumie w Milnie zginęło 35 osób: 22 z Bukowiny, 9 z Kamionki, 2 z Podlisek i 2 z Krasowiczyny. Gontowa zamknęła swoje straty liczbą 19 osób, w tym 3 Gontowianki z Ditkowiec.

Liczba ofiar była by znacznie większa, gdyby nie ciągłe czuwanie na punktach obserwacyjnych i nasłuch. Decydująca w tym była oczywiście obrona wioski w dniu głównego napadu, 11 listopada 1944 roku.

Ten rok zakończył dzieje polskiej części Milna i Gontowy, choć ostatni mieszkańcy obydwóch wsi, wyjechali na zachód dopiero wiosną w kwietniu 1945 roku.

24 grudnia dla Gontowy i 31 grudnia dla Milna, można uznać za daty ostatecznego opuszczenia wsi przez Polaków.

Mimo zagrożenia, ryzykanci jeździli po zapasy żywności i paszę, nawet po Nowym Roku.

Maria Baran (Kulpa) 76K. Stary Łom - wspomina. Po Nowym roku pojechałam z ojcem do domu, aby zrobić pranie i upiec chleb na wyjazd. Złapał nas wieczór i musieliśmy zanocować. Tato gdzieś się ukrył, a ja poszłam do krewniaków Ukraińców. Leżę ale oka nie mogę zmrużyć ze strachu. Po północy usłyszałam strzały, a trochę później ktoś puka do okna. To już koniec - myślę. Żeby choć od razu zabili i nie męczyli. Na szczęście był to tato. Chodźmy bo chyba babkę zabili. Zastaliśmy ją żywą ale przerażoną. Przykładali jej lufy do głowy, aby powiedziała gdzie jesteśmy. Ze złości potłukli szyby, naftą polali chleb, podpalili bieliznę i zabili psa. Uratowało ją ukraińskie pochodzenie, a nas to, że nie wiedziała gdzie byliśmy ukryci.

Tuż przed ewakuacją, z ciotką Kupkową 138K i Marysią Taćczyną 139K, pojechałyśmy po paszę dla zwierząt. Też zeszło nam do wieczora i z duszą na ramieniu wracałyśmy o zmroku. Pod Blichem chłopiec ukraiński ostrzegł nas, że dalej stoją banderowcy. Co robić? Ni do przodu ni do tyłu. Podjęłyśmy desperacką decyzję. Ja z ciotką wcisnęłyśmy się w słomę, a Marysia pociągnęła batem po koniach i z kopyta ruszyła do przodu. Rozstąpili się. Zmyliła ich pora. Polacy nie jeździli tak późno.

Przed wyjazdem, Antek Góral 40B poszedł do Mszańca, pożegnać się z ciotką Ukrainką. Nocą - wspomina - przyszło trzech banderowców. Kto to? To mój syn odpowiedziała. Rąbnął ją kolbą w piersi aż się zatoczyła. Dlaczego strzelałeś do nas 11 listopada w Milnie ? Nic nie odpowiedziałem, bo oni i tak już wydali wyrok. O moim pobycie, doniósł sąsiad ciotki. Skierowali się ze mną na Ditkowce. W lesie zatrzymali się na papierosa. Gdy zapalali i ogień trochę ich oślepił, wskoczyłem w krzaki i co sił w nogach pognałem przez las. Udało się. Wychodziłem z założenia, że lepiej zginąć od kuli, niż na torturach. Miałem szczęście. Nie trafili.

Większość Ukraińców akceptowała działalność UPA, ale nie wszyscy. W tym morzu bezprawia, przemocy i okrucieństwa, zdarzały się odruchy ludzkie. Przeżycie 13 osób u Rarogów 33B, czy Bronka Krąpca 11K z matką 11 listopada, dowodnie to potwierdza.

Do tej kategorii z całą pewnością należał Futryk 94B. Uczciwy i powszechnie szanowany człowiek. Swój sąd o rizunach wydał w mieszkaniu Gałuszy. Przy zamordowanych kobietach wypowiedział proste ale znamienne słowa: "Tak ludzie nie postępują".

Piotr Syrotiuk 129B, też nie zaakceptował rzezi. Wstąpił do Wojska Polskiego, a rodzinie polecił wyjechać z Polakami.

Tomko obsługujący młyn Pomysa, prawdopodobnie wiedział gdzie rodzina jest ukryta, ale nie zdradził chlebodawcy. Nie otworzył też od razu drzwi banderowcom i dał czas ukryć się Bartkowi i Marysi Zaleskiej.

Milka Baran 75K, wracała wieczorem z Kamionki do Załoziec. Na Krasowiczynie spotkała znajomego Ukraińca, który gdy się zorientował dokąd zmierza, bez wahania zaprosił ją na nocleg. Ociąganie przeciął krótkim rChody!r1; (Chodź). Nocą przyszli banderowcy. Chcieli ją zabrać i zamordować, ale on zasłonił ją sobą i powiedział - "Wpered mene" (Najpierw mnie). Odeszli. Miał rozeznanie i wiedział, że nie doszła by wieczorem do Załoziec. Ratował ją z rozmysłem, choć nie spodziewał się za to pochwał od bandy. Był Ukraińcem ale z normalnym ludzkim odruchem.

Suchecka Maria (Małanka) 87B, mogła za ukrywanie Polaków zapłacić życiem. Na pewno się bała, ale nie mogła obojętnie patrzeć na poczynania banderowców i jak mogła ratowała niewinnych ludzi. Na Sylwestra w jej domu nocowała pięcioosobowa rodzina Pawłowskich 80B, a na strychu obory Piotr Czapla 113B.

O skali zagrożenia, świadczy mord siedmiu kobiet w sąsiednich domach. O skali lęku z kolei, postawa Piotra. Siedząc na strychu, słyszał strzały. Wiedział, że Ukraińcy nie strzelali na wiwat. Rano gdy zobaczył mamę, Stefkę i babkę łuciową, zamordowane w swoim domu, tak się przeraził, że zdołał jedynie poprosić Futryka aby zajął się pogrzebem, zaprzągł konie, wskoczył na wóz i galopem odjechał do Załoziec. Nawet nie wie gdzie mama jest pochowana.

To tylko przykłady. Ukraińców którzy nie akceptowali działalności OUN i UPA było wielu, ale sterroryzowani milczeli. Na otwarty sprzeciw, decydowali się tylko najodważniejsi. Na szali stawiali swoje życie. Syna Nakonecznych z lasu, za ostrzeżenia Polaków, jakby na podkreślenie rodzaju winy, zabili strzałem w otwarte usta.



poprzednia
część

 

 

Adolf Głowacki:
Milno - Gontowa

 

 

następna
część