Moje smutne wspomnienia.
Dodane przez Jan Lis dnia Kwietnia 16 2009 20:32:03
Mieszkałem z Rodzicami we wsi Palikrowy, gmina Podkamień, powiat Brody, woj. Tarnopol na Podolu.

Swoje wspomnienia zamieszczam na stronie mileńskiej z tego względu, że Ojciec mój Józef Lis (z Mateuszków ) urodził się na Milnie i tam mieszkał z rodzicami do czasu płenoletności.
Ożenił się w Palikrowach z Katarzyną z domu Krompiec. Ojciec Mamy Jan Krompiec również pochodził z Milna, był bratem Stacha Krompca. Na Milnie była wielka moja rodzina po mieczu i kądzieli.
Adam Lis brat ojca, siostra ojca po matce Anna Zaleska, wyszła za Deca. Do mojej rodziny zaliczają się również, Letcy, Krompcowie, Szeligowie, Pawłowscy i wielu jeszcze innych, któeych nie poznałem. Wojna nas rozsypała po świecie i nie pozbieraliśmy się.


Moje smutne wspomnienia z Palikrów


Działo się to jesienią 1943 roku w Palikrowach. Miałem wówczas dziesięć lat. Nie pamiętam dokładnie jaki był dzień i miesiąc ale spadł już śnieg. We wsi Palikrowy na Podolu zjawili się dwaj Niemcy w kompletnym ( rynsztunku) umundurowaniu i uzbrojeniu. Każdy z nich miał karabin dziesięciostrzałowy 'Mauser' automatyczny i po kilka granatów. Obaj prosili o schronienie i pomoc w ukryciu się bo są dezerterami z niemieckiej armii. Razem z nimi przyszedł też Żyd. Obaj Niemcy doskonale mówili po polsku, Żyd też posiadał pistolet, dodatkowe magazynki i dwa granaty. Ludność polska naszej wsi bardzo się ucieszyła z pojawienia się tych Niemców. Mówiono, że to Polacy, którzy zdezerterowali. To ich przybycie napawało ludność Polską radością i umacniało w nadziei na lepsze czasy, na zwycięstwo.

Wieś miała zorganizowaną obronę przed bandami ukraińskich rizunów. Wyglądało to tak, że pełniono nocą wartę. Wartownicy byli podzieleni na oddziały. Jedni pełnili wartę, a drudzy odpoczywali w wyznaczanych kolejno chatach . Zmiana warty i czas trwania zależały od pory roku, pogody, temperatury i jak długo można było być na stanowisku wartowniczym. Jesienią odnowiono zaporę na grobli na rzece Siorła. Zapora była umieszczona za wsią, pod Łysą Górą, w kierunku wsi Kutyszcze na łące mojego dziadka, Jana Krompca. Zapora spowodowała spiętrzenie i zalanie łąk wzdłuż wsi od strony wschodniej i północnej, wzmacniając z tej strony bezpieczeństwo przed napadem rizunów. Można było za to skupić większą uwagę na stronę południową i zachodnią. Oddzieliło to też niestety ludność mieszkającą za stawem i pogorszyło to ich bezpieczeństwo. Byli to w większości 'Osadnicy Piłsudskiego'. Całe osiedle to rdzenni Polacy. Na noc szli oni do centrum wsi do rodzin lub znajomych na nocleg. Na moście do Podkamienia i na moście do Kutyszcz nocą ustawiano kozły drewniane uzbrojone drutem kolczastym. Wartownicy byli zorganizowani wg wojskowej struktury. Mężczyzni, którzy służyli w Polskim Wojsku przed wojną, teraz umiejętności nabyte stosowali w organizowaniu zasad obrony przed bandami rizunów. Wielu mężczyzn posiadało broń. Była to broń różnego kalibru. Czasem nowa i doskonała, a czasem jakieś samopały lub przeróbki ucięte z długiego karabinu.

Organizacją obrony dowodzili: Józef Fedorowicz, Wawrzyk Ziombra (pseudonim Poleszuk), Piotr Bieguszewski, Wróbel i inni ale ja całości składu dowodzących nie pamiętam. Piotra Bieguszewskiego rizuny męczyli i chcieli go zmusić, by wydał nazwiska grupy dowodzącej obroną wsi. Wycinali mu orła na piersiach, obcięto mu uszy, bo nie słyszał ich pytań, ucięto mu język, włożono mu do kieszeni. Na koniec zawleczono go do stodoły Dajczaków i tam go spalono. W naszej wsi został zastrzelony komendant ukraińskiej policji. Dokonał tego Tomasz Jurczenko ukrywający się przed wywozem na roboty do Niemiec. Zastrzelił on też ukraińskiego policjanta, swojego sąsiada, Jasia Sokiła ( przezwisko miał Woroczok ), który stale polował na Tomasza i jego brata Józefa, też ukrywającego się przed wywózką na roboty do Niemiec.

Pamiętam jak J. Sokił stojąc z grupką młodzieży ukraińskiej pokazywał pliki zdjęć, które zdobywał podczas pacyfikacji rodzin żydowskich. Odnosił się z pogardą w stosunku do tych ludzi , że byli bogaci, że pięknie ubrani itp. Ich zdaniem to wszystko godne pogardy. On zaś chełpiąc się rósł w ich oczach na bohatera w słusznej sprawie dla chwały Ukrainy.

Niemcy niechętnie odwiedzali naszą wieś, myślę, że się trochę obawiali. W wieczór Sylwestrowy 1943/44 roku pojawiła się partyzantka rosyjska. Jak wieś długa tak było pełno koni i partyzantów. Konie wiązali do płotów a ludność naszej wsi obficie je karmiła i gościła hojnie partyzantów. Oni zaś drogą radiową połączyli się ze swoim sztabem w Rosji i podawali swoje miejsce pobytu. Mówiono że było ich trzy tysiące. Byłem świadkiem, a było to w naszej chacie, jak jeden Niemiec i Żyd poprosili o przyjęcie ich w szeregi partyzantów. Słuchałem jak oficer partyzant zapoznawał ich z regulaminem partyzantki. Ten Żyd w owym czasie podawał się za Tadeusza, mieszkał w naszym domu. Mama moja szczodrze go karmiła, mówi:
Mój syn Władzio jest gdzieś daleko na Sybirze, zabrany jako syn kułaka, może go ktoś też nakarmi.
Jeden z Niemców miał na imię Genek. Ten pozostał w naszej wsi. O świcie partyzanci poszli w lasy, ponoć w bory Sokolniki.

Była to niedziela 12 marca 1944 roku . Dzień ten rozpoczynał się piękną słoneczną pogodą. Śniegi już stopniały, tylko jeszcze w parowach, wąwozach były resztki. Słońce nagrzewało mocno czarną żyzną glebę, a nagrzane powietrze drgało w bezwietrzu. Wieś naszą otoczyła tyraliera rizunów wraz z SS manami z Galizion Tarnopol. W kierunku wsi oddano dwa wystrzały armatnie z szosy wiodącej do Podkamienia. Po tych wystrzałach uzbrojeni mieszkańcy nasze wsi uznali, że to wojsko niemieckie, regularne oddziały frontowe. Wydano rozkaz, by chować broń, bo z wojskiem walka jest daremna. Wpadliśmy w szpony hordy bandyckiej ukraińskich rizunów. Boże, taka pomyłka. Ukryliśmy się u sąsiada Ukraińca w wykopanym dole przykrytym stogiem słomy. Ta kryjówka była wykonana w wielkiej tajemnicy. W tym strasznym dniu ukryło się nas 24 osoby, razem z żoną tego Ukraińca, która jeszcze karmiła nas chlebem. Tu przesiedzieliśmy do wieczora. Gdy zapadła noc, wyszliśmy z ukrycia i ujrzeliśmy łuny płonących zabudowań rodzin polskich. Płonęły też zabudowania naszego serdecznego przyjaciela Jasia Jurczenki. Miał on kryjówkę pod jedną ze stodół. Była to zamaskowana piwnica, w której wykonano inne wejście tajemne, a wejscie prawdziwe zakryto i zasypano.

Mój Wujek Krompiec Piotr wiedząc, że tam są ukryci w piwnicy pod zgliszczami stodoły, otworzył z wielkim trudem, bo żar pogorzeliska utrudniał zbliżenie się. Otworzył i wołał po imieniu, ale nikt się nie odzywał. Udusili się wszyscy, łącznie z dziećmi dwanaście osób. Ja z moją siostrą Józią też szliśmy się tam ukryć, ale Jasio Jurczenko spotkał nas w sadzie swoim i powiedział, że on już tam wszystkich ukrył i zamaskował właz i też już tam nie wejdzie.
Idźcie dzieci do domu - powiedział. Wieczorem stwierdziliśmy że on też jest wśród tych uduszonych. Ja powiadam że anioł nas zawrócił. Przyszła babcia mojego kolegi szkolnego, Tadzia Dańczuka z płaczem i słowami: dzieci moje nie mamy się już po co ukrywać, wasz tatuś i dziadek zostali zamordowan.

Wszyscy, cała gromadka szla ulicą i głośno płakała. Straszne ryki płonącego bydła wtórowały ich rozpaczy. Skoro świt uciekliśmy do wsi Maliniska, tam mieszkał wujek Stanisław Siczyński. Dotarliśmy tam wczesnym rankiem. Wszyscy jeszcze spali. Przerażeni szykowali nam śniadanie i słuchali o naszych strasznych przeżyciach. Nie trwało długo i tu wystrzał z armaty dał sygnał bandzie rizunów do zamykania okrążenia. Trzeba było znów uciekać. Tym razem z powrotem do naszej wsi. Bardzo długo strzelali za nami. Na szczęście nikogo z nas nie trafili. Razem z nami uciekała grupka dzieci, rodzeństwo - sześć osób, najstarsza dziewczynka była w siódmej klasie. Rodzice ich zostali zamordowani. Wróciliśmy do naszej wsi. Sąsiadka - Ukrainka, ukryła nas w swojej piwnicy, do której wejście było w stajni pod żłobem dla krów. Tam ukrywaliśmy się do wkroczenia Rosjan. Nie pamiętam ile minęło dni od czasu mordu Polaków (może dwa tygodnie) w naszej wsi do wkroczenia Rosjan. Od tego dnia przestaliśmy się ukrywać, też tego dnia spotkałem mego kolegę Kazika Moczarę. Ubrany był w płaszczyk cienki szarego koloru i szedł bardzo wolno podpierając się kijem gdzieś znalezionym. Był bardzo blady. Podbiegłem do niego i zapytałem:
Kazik, co ci jest ?
Odpowiedział: Ja jestem ranny, byłem na łące i po skończonej akcji wylazłem spod trupów. Byłem w domu u swej babci, ale tam nikogo nie ma. Zjadłem wszystko co tam było i teraz idę do cioci ona nie wie, że ja żyję. Zapytałem: gdzie cię ranili, pokazał mi palcem rdzawą plamę na brzuchu.
Tu mnie boli, ale kula nie wyszła bo nigdzie więcej mnie nie boli.
Poszedł do cioci. Żył jeszcze kilka dni. Rodzice Kazika i jego dwaj młodsi bracia też zostali zamordowani.

Janka Kobiakowska, (dziś po mężu Wasylinka) Maryna Dyszluk, stary Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek w 12 marca podczas selekcji wskazywali na łące, kto jest Polakiem, a oprawcy od razu ustawiali ich w osobną grupę do rozstrzelania. Ustawiono dwa karabiny maszynowe, oprawcy przeżegnali się i wymordowali wszystkich Polaków. Potem poszukiwali wśród pomordowanych, żywych i rannych dobijając ich strzałami.

Tam też został zamordowany mój dziadek, Jan Krompiec, nie ma go w wykazie pomordowanych. Zginęła moja nauczycielka Nagi i jej mąż. Imion ich nie pamiętam. Zginęli również Polacy z Wołynia, którzy zamieszkali w naszej wsi. Było ich wielu. Przygarnięci po tragedii na Wołyniu. Oprawcy zdzierali z zabitych lepszą odzież i obuwie. Następnie przed spaleniem Polskich domów rabowali, ładowali na wozy i wywieźli dla swoich rodzin. Łup godny oprawców z UPA .
Na pomniku, który stoi w miejscu gdzie wymordowano Polaków z mojej wsi, napisane jest że zginęło ich 367 osób z zaznaczeniem, że zginęli w czasie wojny. Zamordowano wiele więcej ale dziś już trudno ustalić ich nazwiska.

Po wojnie słyszałem jak matka Stefanii Dajczak opowiadała jak w Podkamieniu w Klasztorze OO Dominikanów po zakończonej akcji mordowania, odbywała się narada rizunów podsumowująca wynik mordowania. Dla ozdoby narady Panią Dajczak powiesili na jej wełnianym szalu w drzwiach sali narad na terenie Klasztoru. Szal się po chwili urwał, a ona spadła. Jeden z oprawców przebił jej pierś bagnetem. Ta, pozostawiona na zimnej posadzce w sali, w której były powybijane okna, przeleżała kilka dni. W dniu kiedy wywożono ciała pomordowanych z Kasztoru OO. Dominikanów do wspólnej mogiły, po zdjęciu jej z wozu przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, okazało się Pani Dajczak żyje, przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, pani usiadła. Udzielono jej pomocy. Następstwem powieszenia była utrata wzroku.

Niemiec Gienek okazał się szpiegiem. Poszedł do Podkamienia, tam zameldował się na posterunku niemieckim. Zadanie wykonał.

Dziś Ukraińcy nazywają swoich rizunów, zbrodniarzy, żołnierzami armii powstańczej. Co to za żołnierze, co siekierami zabijali małe dzieci ?
Będę usatysfakcjonowany jeżeli moje wspomnienia zostaną przyjęte.

Łączę pozdrowienia i ukłony szerokiej mojej Rodzinie, Polakom Milnianom i Podolanom.

Jan Lis, Gorzów Wlkp.