cz.02. KRESOWA „ZIEMIA OBIECANA”
Dodane przez Adolf dnia Maja 10 2013 12:35:05
Adolf Głowacki:
"NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA..." Szczecin 2013



2. KRESOWA „ZIEMIA OBIECANA”


Pierwszym, najważniejszym i przełomowym wydarzeniem w życiu naszych przodków, było przesiedlenie na Kresy.
Doskonale wiemy jak duży to wstrząs, bo też mamy za sobą takie przeżycie. Co prawda my zostaliśmy wygnani i opuściliśmy ojczysta ziemię pod groźbą utraty życia, a oni dobrowolnie, ale odczucia związane z opuszczeniem rodzinnego domu są takie same.
Miało to miejsce na początku XVI wieku, kiedy Ziemią Załoziecką włodarzył hetman Marcin Kamieniecki. I to on przedstawił im wizję nowego lepszego bytu, oraz zachęcił do wyprawy, która zmieniła bieg ich życia.
Represjonowani i zagrożeni ubóstwem, oprócz bolesnego rozstania a ojcowizną, nie wiele mieli do stracenia - sporo natomiast do zyskania. Nie znam kryteriów formowania takich grup przesiedleńczych. Na pewno odbywało się to za porozumieniem możnych tych czasów i na zasadzie rozgęszczania przeludnionych małopolskich wsi. Trudno sobie wyobrazić, aby przesiedlano całe wioski, bo kto by uprawiał porzuconą ziemię. Ponadto część ziemi należała do włościan i nie sądzę, aby wszyscy porzucali ojcowiznę. Prawdopodobnie rodzice zostawali z rodziną najstarszego syna lub córki, spadkobiercami ojcowizny, a reszta wyjeżdżała. Była to wyprawa wielodniowa. Prowadzili zwierzęta, więc poruszali się wolno i musieli pokonać ponad 250 kilometrową trasę, zanim dotarli do tej kresowej „Ziemi Obiecanej”. Starsi mogli nie wytrzymać trudów takiej podróży i spartańskich warunków okresu zagospodarowywania. Grupy przesiedleńcze prawdopodobnie formowano z 2-3 wsi, albo główną z jednej, wzmocnioną mieszkańcami sąsiednich.
Nie trudno sobie natomiast wyobrazić, jak wyglądało rozstanie, bo elementy tego przetrwały do końca naszego pobytu na Kresach.
Na wozy załadowali skromny dobytek, żywność, niezbędny sprzęt oraz narzędzia do uprawy roli i budowy domów. Następnie ucałowali ręce rodzicieli, progi rodzinnych domów, ziemię dotychczasową żywicielkę i uściskali pozostających. Po tym na wozach usadowili matki z dziećmi, powożący zrobili batami znak krzyża przed końmi, wszyscy się przeżegnali i wyruszyli w nieznane. Z dala skinieniem ręki, jeszcze raz pożegnali bliskich, sąsiadów i przyjaciół. Z nimi zostawiali wiele przeżytych razem zdarzeń, radości i smutków oraz przyjaźni i innych związków. Nim zanurzyli się w lasy, załzawionym wzrokiem i westchnieniem pożegnali też bliskie sercu pola, łąki i widoki. Nie było to czasowe rozstanie, lecz pożegnanie. Odległość, jaka miała ich rozdzielić, nie dawała nadziei na ponowne widzenie.
Wiele wskazuje na to, że wieś, w której główna grupa porzuciła swoje domy, to Bukowina w pobliżu Biłgoraja na sandomierszczyźnie.
Ta nowa ziemia nie zawiodła ich oczekiwań. Kraina okazała się urokliwa, urozmaicona wzniesieniami, z żyzną czarną ziemią, rozległymi lasami i licznymi źródłami z czystą, zimną wodą. Osadzono ich na pustkowiu nad rzeczką, kilka kilometrów za istniejącymi rusińskimi Podliskami. Ówczesne osadnictwo skupiało się nad wodą. Łatwe pozyskiwanie tego życiodajnego płynu, decydowało o wyborze miejsca na osadę. Studnie zaczęto drążyć później, gdy zabrakło terenów z wodami powierzchniowymi.
Początki były trudne. Zaczęli, bowiem od budowy domów i zagospodarowywania nietkniętej sochą, porosłej burzanami ziemi. Powiększali też jej obszar wypalaniem lasów i wycinką drzew na budulec. Wydajniejsze źródła pogłębili i obłożyli kamieniami. Z nich brali wodę do celów spożywczych. Te kyrnice przetrwały do końca naszego pobytu w Milnie. Z tej koło Wuzera, jeszcze w 1944 roku brał wodę Krakowiak, Krawcy, Baranicha i Szeligi. Rzeczka zabezpieczała dostatek wody dla potrzeb gospodarczych.
Na czas zagospodarowania, przez kilka pierwszych lat, całkowicie zostali zwolnieni z pańszczyzny. Później była ona tylko trzydniowa.
Dla upamiętnienia rodzinnego sioła, nową osadę nazwali Bukowina. Nazwa Milno pojawiła się później, gdy ukształtowały się wszystkie przysiółki: Bukowina, Kamionka, Krasowiczyna oraz Podliski i połączyły w jedną dużą wioskę.



Adolf Głowacki:
NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA...

 

 

następna
część