Milno w XX w.
Dodane przez Kazimierz dnia Września 17 2008 17:24:40
Milno w XX w.

[źródło: "Nasz kresowy dom nad Hukiem, Smolanką i Łopuszanką". Opracowanie zbiorowe pod redakcją Antoniego Worobca. Zielona Góra 2000, nakładem Koła Środowiskowego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Zbąszynku]


Tak pisał Antoni Worobiec:

W sierpniu 1914 r. wybuchła pierwsza wojna światowa. Za łby wzięli się nasi zaborcy - pisze A. Głowacki. Ogarnęła ona swoim płomieniem dwie wioski: Milno i Gontowe położonej przy samej granicy austriacko-rosyjskiej. Na okolicznych wzgórzach obie strony umocniły się linią różnego typu umocnień polowych "dekunków" - jak się pospolicie mówiło. Przez cztery lata trwania tej krwawej wojny, czterokrotnie machina wojenna przewalała się przez Milno: w sierpniu 1914 r., po kilku dniach wojny, Milno zajmują Rosjanie. W październiku 1915 r. wracają Austriacy, w lipcu 1916 r. ponownie odbijają Rosjanie. W lipcu 1917 r. kolejna zmiana.

Tragiczne przeżycia z lat I wojny światowej nie wygasały w pamięci mieszkańców Milna i Gontowy, tkwiły we wspomnieniach żołnierzy walczących wówczas na mileńskim froncie. Autor tego opracowania doświadczył tego osobiście, gdy w 1970 r. wraz z grupą nauczycieli geografii znalazł się na obozie szkoleniowym na czeskiej Orawie. Zajmowaliśmy się wówczas dziejami tej osobliwej krainy, podziwialiśmy jej wspaniałe zabytki. Przez kilka dni biwakowaliśmy na polu namiotowym u podnóża skały, na której piętrzyły się trzy potężne zamczyska, każdy z innej epoki. U podnóża góry zamkowej, małe miasteczko - Podzamek - przyciągało nas licznymi przytulnymi "gościńcami". W jednej z takich knajp, napotkani przygodni, miejscowi ludzie wypytywali, skąd przyjechaliśmy. Na moje przyznanie się, że pochodzę z Tarnopolskiego, żywo zareagowała grupa starszych panów - weteranów wojennych. - Wyście są może od Załoziec? - pytali zaintrygowani.
- Tak - odpowiedziałem - znacie może Milno?
- A czy jeszcze żyją tam jacy ludzie?

Tych i podobnych pytań było mnóstwo. Powoli im na nie odpowiadałem. Nie starczyło czasu na jedno posiedzenie, więc zaproszono na drugie, jeszcze w większym gronie. Okazało się, że służyli w austriackim pułku piechoty, któremu wyznaczono do obrony mileński odcinek frontu. Przeżyli okropności tej wojny w rowach strzeleckich w Bukowinie, niektórzy zaś obsługiwali artyleryjski punkt obserwacyjny, usytuowany na Gontowieckiej Górze. Ci ostatni nie przeżyli huraganowego ognia rosyjskich armat. - Na tej Gontowieckiej "kocie" - "kota" - to wojskowe określenie wyniosłości - na tej "kocie 424" zginęło ich kilku rodaków.

Nie chcieli uwierzyć, że Gontowa żyje, że wrócili tam jej mieszkańcy, że odbudowali pięknie wieś.
- A wyście tam byli? - pytali niedowierzając.
- Tak, nawet tam jakieś czas mieszkałem - przekonywałem moich wiarusów.

W istocie rzeczy, pod koniec kwietnia i na początku maja 1944 r. mój oddział ziemski sowieckiego urzędu rejonowego ewakuował się z Załoziec na Gontową. Urzędowaliśmy przez kilka tygodni w izbach lekcyjnych gontowieckiej szkoły. W szkole i wokół niej znajdowaliśmy liczne ślady pobytu załogi niemieckiej straży granicznej. Załoziecki "Grenzschutz" miał tu swoją placówkę. W obawie przed atakiem band partyzanckich cały obiekt był zabezpieczony zasiekami z drutu kolczastego, okna przysłaniały tęgie okiennice, dobrze zamaskowane stanowiska ogniowe pozwalały niewidocznej załodze tej placówki na bezpieczne przetrwanie. Pod ich parasolem ochronnym pracowała i spała spokojnie miejscowa polska ludność.

Strach przeszedł do wsi, gdy zlikwidowała się placówka "Grenzschutzu". O krwawych dniach listopadowych i grudniowych 1944 r. na Gontowej i Milnie pisze obszernie Aldolf Głowacki, które to opisy dotarły zapewne do wszystkich byłych mieszkańców wsi...
Po tragicznych przeżyciach frontowych, czasu pierwszej wojny światowej, wieś powoli odbudowywała się:

- Niewiarygodna jest żywotność - pisze Adolfa Głowacki - zasób sił i upór ludności Milna i Gontowej w walce o przetrwanie, o byt i lepsze jutro...

Na początku ludzie budowali z byle czego i naprędce. Było za darmo gliny w w gliniankach koło wsi i kamień na Gontowieckiej Górze. Nie było środków na nic lepszego. Z czasem zaczęły znikać małe lepianki i budy, a w ich miejsce pojawiały się normalne budynki, kryte blachą i dachówką, na podwórzach przybyło studni głębinowych...

- Wieś zaludniła się. Przybywało nowych gospodarstw. Zabudową ogarnięto na Bukowinie: Paświsko, Kawałeczek i wzdłuż Tamtego końca. Na Kamionce wyrosła osada Parcelacja i Kątek. Na Bycyłowym i Kołodziejowej powstała nowa kolonia osadników ludności napływowej. Awans cywilizacyjny XX w. dociera do Milna, kończy się izolacja wsi od świata. Jest biblioteka i czytelnia, a w niej można przeczytać gazetę codzienną i prasę fachową. Pojawiają się radia kryształkowe na słuchawki i radio lampowe. Na podwórzach montowane są kieraty, a po żniwach krążą po wsi młocarnie napędzane silnikami spalinowymi.

- Tak więc konkluduje A. Głowacki w swojej pracy - "W ciągu krótkiego czasu, bo zaledwie 20 lat wieś odrodziła się, jak przysłowiowy Feniks z popiołów...".
Osiągnięcia gospodarcze wsi w czasie dwudziestolecia międzywojennego zostały obszernie opisane w cyt. opracowaniu Adolfa Głowackiego. Podobnie wydarzenia czasów okupacji sowieckiej i niemieckiej są znane w społeczności mileńskiej. Mało natomiast znane jest ludności sąsiednich wsi, fakt że Milno, "jak na ironię chronił sam okupant niemiecki" wg A.Głowackiego. Adolf Głowacki przypomina, że "Bukowina, Kamionka i Gontowa nie zostały zaatakowane w czasie okupacji niemieckiej. Niemcy z umocnionych placówek granicznych na Bukowinie (w rejonie kościoła) i Gontowej (w szkole) nie pozostawili Ukraińcom złudzeń, że w razie napadu na polską ludność, otworzą ogień".

Dopiero pod jesień 1944 r. dali znać o sobie banderowcy. Milno i Bukowina leżały blisko ich baz wypadowych na Wołyniu. Władze sowieckie, zwłaszcza te z załozieckiego rejonu, były bezsilne wobec rajdów batalionów i pułków UPA przemieszczających się z Wołynia w rejony karpackie.

"11 listopada, wąż ognia objął wioskę. Ukraińcy zaatakowali wieczorem, od strony Miskowego Błota" - pisze A. Głowacki. Wieś się broniła, padały gęste strzały samoobrony. Paliły się niektóre budynki. Napastnicy biegali z wiązkami słomy i podpalali kolejne budynki. Tej tragicznej nocy zginęło 15 osób. Spalono łącznie 100 budynków w Bukowinie i 30 na Kamionce.

Od tego czasu ataki powtarzały się często. Uzbrojone bandy plądrowały wieś, ludność była w stałej gotowości do ucieczki. Około miesiąca po spaleniu Bukowiny zaatakowano Gontowę - całkowicie polską wieś, gdzie mieszkało w 1939 r. tylko 420 polskich mieszkańców, ani jednego Ukraińca. Wieś spłonęła doszczętnie. Przestała istnieć, nie ma jej na mapach polszczyzny kresów. Ocalała ludność wsi przeniosła się w następnych dniach do pobliskich Załoziec, skąd w styczniu 1945 r. wyjechała na zawsze z rodzinnych stron.

Tragiczny rok dla Milna, 1944 r. zakończył dzieje wsi następującym bilansem strat ludności: na Bukowinie zginęło - 22 osoby, na Kamionce - 9 osób, na JKrasowiczynie 2 i Podliskach 2, w Gontowej - 19, - łącznie 35 osób W porównaniu do innych polskich skupisk na Ziemi Załozieckiej były to straty względnie nieduże. Milno zawdzięcza to stałej czujności ludności, ciągłemu czuwaniu, ucieczce we właściwym czasie przy indywidualnej obronie, co niektórych mieszkańców.

W połowie stycznia 1945 r. długie kolumny wozów wiozły mieszkańców Gontowej, Bukowiny, Kamionki do stacji kolejowej w Młynowcach - Zborowie. Rozpoczął się nowy etap dziejów dla mileńskiej Polonii - "ekspatriacja", zwana przez historyków PRL - repatriacją.

Ten barbarzyński exodus polskiej ludności Milna i Gontowej trwał do maja 1945 r. Jeden z ostatnich transportów mileńskich dotarł do Międzyrzecza .



Artykuł był pierwotnie opublikowany na portalu internetowym "Olejów na Podolu" www.olejow.pl