Wycieczka na Kresy 2010
Dodane przez maria dnia Września 18 2010 16:10:14
WYCIECZKA NA KRESY 2010 R.

Dzięki panu Władysławowi Kozakowi z Świebodzińskiego Związku Kresowian i panu Stanisławowi Czak z Klubu Wicynian w Sulęcinie miałam okazję wyjechać kolejny już raz na Kresy. Każdy wyjazd był bardzo ciekawy.
Tym razem zwiedziłam następujące miejscowości: Lwów, Przemyślany-gdzie mięliśmy bazę noclegową w Domu Pielgrzymkowym Księży Selezjanów, Podhorce, Olesko, Uniów, Złoczów, Tarnopol, Zbaraż, Krzemieniec, Poczajów, Wicyn, Dunajów, Trościaniec, Żółkiew i oczywiście Milno.
W Krzemieńcu byłam na Górze Królowej Bony po raz pierwszy, bo poprzednio podziwiałam ją z okolic miasta. W Olesku kupiłam sobie za parę hrywien "Przywilej"; na podstawie którego mam prawo bez przeszkód podróżować terenami Galicji oraz Wołynia jak również możliwość odwiedzania wszystkich zamków oraz twierdz obronnych na tych ziemiach. W Uniowie przy klasztorze miałam możliwość zamoczyć nogi w uzdrawiającej wodzie w miejscu specjalnie do tego celu przeznaczonym. Przy murze klasztornym bije źródełko z uzdrawiającą wodą. W Podhorcach zamek od strony północnej opada szeregiem tarasów w dół i z tych tarasów widać rozległą równinę Wołynia. W Tarnopolu trwają remonty w centrum miasta związane z "Euro 2012r";. Tam spacerowaliśmy wzdłuż stawu. We Lwowie 15 sierpnia uczestniczyliśmy we Mszy św. w Katedrze Lwowskiej i poświęceniu ziół. Zioło nawet przywiozłam do Polski. Byłam na Wysokim Zamku i na Kopcu Unii Lubelskiej.
15 sierpnia w Katedrze Ormiańskiej jest zwyczaj poczęstunku na dziedzińcu i mogą w nim uczestniczyć osoby z zewnątrz. Dzięki temu, że naszym przewodnikiem po Lwowie był Ormianin zaprowadził całą naszą grupę 39 osób na tę uroczystość. Ormianki podawały w jednorazowego użytku naczyniach "pilaw"; oraz "lawasz"; a panowie częstowali winem gronowym czerwonym własnej produkcji.
Pilaw jest to potrawa ormiańska przygotowana z ryżu, grochu, jarzyn i przypraw, podawana z baraniną.
Lawasz to chleb ormiański niekwaszony przypominający nasz podpłomyk.
Na dziedzińcu grała orkiestra a Ormianie bawili się tańcząc ludowe tańce.
W sobotę rano wyjechaliśmy do Trościańca. Przy głównej trasie czekał na nas ksiądz grekokatolicki z Trościańca, aby nas pilotować na cmentarz.

Uczestnicy wycieczki udali się na cmentarz a ja i p.K.Kusiak zd Dec pochodząca z Milna pojechałyśmy prywatnym samochodem do Milna. Wiedząc, że mamy ograniczony czas skupiłam się na najbardziej interesujących mię punktach.
Na początek pojechałyśmy na Mogiłki, aby zobaczyć ten teren i miejsce dawnego cmentarzyska. Mogiłki są na wzniesieniu w stosunku do drogi, po lewej stronie jadąc w kierunku Kamionki. W Bibliotece Ossolineum; we Wrocławiu znalazłam informacje dotyczące Milna i Mogiłek i dowiedziałam się, że w polu na Mogiłkach znaleziono rozmaite starożytności kamienne oraz ozdoby z brązu i żelaza. O tym opisuje też w swojej książce pt. "Nasz kresowy dom" p. Antoni Worobiec z Trościańca oraz p. Adolf Głowacki.
Na podstawie znalezisk można przypuszczać, że w wieku V-XI istniała już w tym miejscu osada.
W notatkach mojego Ojca jest zapis "Cmentarz na górze na Podliskach. Chowano tam ludzi by zaraza była wysoko pogrzebana, by jak najmniej było styczności z wodą płynącą w rzece Huk. Po latach po drugiej stronie rzeki Huk wybudowano Cerkiew, też na wzgórzu skąd był widoczny Krzyż stojący na Cmentarzu umarłych na zarazę ludzi".
Chcąc sprawdzić wiarygodność notatek mojego Ojca stanęłam na Mogiłkach obok figury Św. Dmitra, która tam obecnie się znajduje i spojrzałam w stronę rzeki Huk. Symetrycznie do tego miejsca widać świecące w blasku słońca kopuły Cerkwi na Podliskach.
Widok ten uwieczniłam na fotografii.
Teren Mogiłek porośnięty jest drzewami i trawą. Znajduje się tam grób Łotysza, żołnierza, który zginął na tym terenie w czasie II wojny.
Znając legendę o "Cikli" postanowiłam zobaczyć to miejsce. Po przeciwnej stronie drogi od Mogiłek w stronę rzeki Huk jest strome zbocze. Gdy tam się znalazłam była jeszcze rosa i trudno było zejść w dół. Tam trawa osiągała wys. 70-80cm. i aby nie spaść w dół trzeba było trzymać się tej trawy. Po zejściu na pewną odległość zauważyłam tajemniczy, zakątek. Ciemny, niedostępny, porośnięty drzewami, między którymi przebijały się promienie słońca. W tym miejscu znajdowało się źródło "Cikla". Zrobiłam parę zdjęć, ale ze względu na ciemności, jakie tam panowały i odległość, źródła nie widać. W dolinie źródła leży bardzo stary Krzyż wyciosany z kamienia.

Jadąc w kierunku Bukowiny z samochodu zrobiłam kilka zdjęć. Zatrzymaliśmy się przy Kościele, który niszczeje wraz z upływem lat. Przy kościele wycięto drzewo, które częściowo zasłaniało niszczejące mury. Może dobrze, że to drzewo wycięto, bo miało ono niekorzystny wpływ na elewację Kościoła. Sygnaturka, która była oparta o drzewo teraz jest oparta o drzwi Kościoła. Do wnętrza nie mogliśmy wejść, ponieważ nie mogłam otworzyć drzwi a tak ciężkie drzwi mogły spaść z zawiasów i nie mogłabym ich ponownie zamknąć.
Zdjęcie wnętrza Kościoła zrobiłam wkładając między drzwi aparat foto.
Następnie pani Kasia zatrzymała się przy miejscu, gdzie dawniej stał Jej dom. Odwiedziła swoją dawną koleżankę mówiąc "Boże, jaka ona stara". I rzeczywiście osoba ta była bardzo spracowana, pochylona i wiekowa. Jej strój różnił się zasadniczo od ubrania p.Kasi, która ubrana była w czerwoną bluzkę, popielate spodnie, buty na obcasach, torebka na ramieniu i pięknie ułożona fryzura. Natomiast jej rówieśniczka miała szarą długą spódnicę sięgającą z przodu ziemi, sweter, chustę na głowie naciągniętą aż na oczy a na nogach buty typu kozaki. W ręku niosła koszyk. Widać było, że osoba ta ciężko w życiu pracowała fizycznie.
W sąsiedztwie Wojteczków stał dom mojego pradziadka Piotra Deca ale domu nie ma .
Byłam w domu mojej Mamy i na posesji mojego Tata, bo domu nie ma.

Obejrzałam "Karczmisko", miejsce gdzie kiedyś stała karczma, którą prowadził Żyd Zamojra. Na gruzach tej karczmy dzieci z Kamionki jeszcze ok.1930r lubiły się bawić, ponieważ z gruzów zawsze coś wygrzebały, czasem szkiełko czasem drewnianą łyżkę.
Chciałam jeszcze dokładnie zwiedzić Huk i Pańską Górę , ale zabrakło czasu. Czas nieubłaganie minął i musieliśmy opuścić Milno. Wsiedliśmy do samochodu i przez Blich, Załoźce i dalej udaliśmy się do Trościańca, aby dalej jechać autokarem do Wicynia. Wicyń to piękna wieś położona w dolinie nad niewielką rzeczką dookoła osłonięta pagórkami. Wiele tu sadów owocowych, łąk i ogrodów. Pełno zieleni, tylko bardzo zła droga dojazdowa. Tak wąska, że autobus nie mieścił się i ocierał o gałęzie drzew a o mijaniu nie ma mowy. W sklepie można wypić najlepszy kwas chlebowy z beczki.

Wyjeżdżając na wycieczkę zadzwoniłam do Mamy i powiedziałam, że jadę, bo jeszcze nie byłam w Wicyniu i wtedy usłyszałam, że w czasie I wojny światowej ludność z Milna ewakuowano między innymi w okolice Wicynia. Moi pradziadkowie tj. rodzice Katarzyny Baran zd .Marcijasz byli na ewakuacji w miejscowości Czyżów. Tam zmarli i zostali pochowani na tamtejszym cmentarzu. Dzięki temu dowiedziałam się o tym a byłam przekonana, że spoczywają na mileńskim cmentarzu.

Pobyt na Kresach zakończyliśmy "Wieczorem Lwowskim" w kawiarni "Premiera Lwowska". W programie była obiadokolacja, zakąski i lody. Wystąpiła specjalnie dla nas z 3- godzinnym programem słynna "Kapela Lwowska". Były też tańce.
Trościańczanie powitali nas "Korowajem". Po powrocie do Przemyślan wieczorem po kolacji p. Władysław Kozak poczęstował wszystkich tym korowajem. Ja zabrałam plaster ciasta do Wrocławia, aby moja Rodzinka zobaczyła jak wygląda oryginalny "Korowaj". /zdjęcie w galerii/.